Zaplanowałam ciążę mając 16 lat - list czytelniczki

Dużo dzisiaj się słyszy o nastolatkach, które zapewniają, że "są gotowe na dziecko". Przeważnie mają sporo starszego partnera, który również zapewnia, że dziecko jest jego marzeniem. Jednak rzeczywistość to nie zdjęcia z Instagrama i przesłodzone zdjęcia. To też ciężka praca przy wychowywaniu, nocne wstawanie, choroby i trudne decyzje, które często trzeba podejmować w kilka minut. Agata opowiada, jak jej życie się zmieniło, od kiedy została mamą w wieku 17 lat - teraz jest bez matury, pieniędzy i.… bez mężczyzny.
"Poznałam swojego chłopaka jeszcze mając 15 lat. Zakochałam się strasznie, to była taka miłość, że byłam w stanie dla niego zrobić wszystko. Czułam jak ziemia pode mną się unosi, motyle wręcz rozrywały mi brzuch od środka! On był kochany, wyrozumiały, dorosły i miał pieniądze, którymi nieustannie mnie rozpieszczał. Życie było wtedy bajką - miałam przystojnego, kochającego chłopaka, koleżanki mi zazdrościły, rodzice go akceptowali, a ja byłam szczęśliwa. Nawet szkoła była spoko, im mniej się przejmowałam, tym jakoś lepiej mi szło. Brzmi super prawda?
Wtedy to on podsunął mi myśl, że może założymy rodzinę. Na początku go wyśmiałam, ale kiedy zobaczyłam, jak mocno zraniłam tym jego uczucia, poczułam, że chcę tego tak mocno jak on. Wojtek był z rozbitej rodziny, z rodzicami miał kiepski kontakt, wręcz krzyczał o uwagę i czułość. Poczułam się jak kobieta z misją. Przemyślałam wszystko i nim zdążyłam zauważyć, jego marzenie stało się moim. Zresztą, w mojej mieścinie nie zostałabym jakąś sensacją - tutaj co roku słyszy się takie opowieści...
Moje koleżanki też ciągle rozmawiały o tym, że chcą już dziecka. Stwierdziłam, że w takim razie to normalne i poczułam się jeszcze pewniejsza swojej decyzji. Szkoda, że nie mogliście zobaczyć ich miny, kiedy powiedziałam, że jestem w ciąży... Przerażenie i litość to za mało, by to opisać... A zaszłam szybko, praktycznie od momentu, w którym zaczęliśmy się starać.
Powiedziałam mamie, zawsze mogłam z nią porozmawiać o wszystkim. Nigdy nie zapomnę tego przerażenia, smutku i złości w jej brązowych oczach. Zaczęła krzyczeć, uderzyła mnie w twarz i wyszła.
Zapłakana, spakowałam się i uciekłam do Wojtka. Schował mnie w swoich ramionach i obiecał, że będzie dobrze. Postanowiliśmy wspólnie, że jak odpowiednio to poukładamy, to damy radę. Poszliśmy razem do lekarza, wyliczyliśmy datę porodu i stwierdziliśmy, że razem damy radę. Wojtek weźmie drugi etat, sprzeda auto a ja po porodzie wrócę do szkoły, zatrudnimy opiekunkę, będzie dobrze.
fot. istock.com
Ale nic nie było dobrze. Moi rodzice kilka dni później wyzywali Wojtka pod jego mieszkaniem, że co my narobiliśmy i że zniszczył mi życie. I że jak mogłam być tak nieodpowiedzialna, że oni się nie zgadzają, mam wrócić do domu. Powiedziałam, że nie chcę ich litości i zamknęłam im drzwi przed nosem.
Wtedy też zaczęło się psuć między nami. Owszem, początki były dobre, wydawało się, że naprawdę podjęliśmy dobrą decyzję. Ale szybko okazało się, że bardzo się mylimy. Mieliśmy różne oczekiwania, skończyły się wypady o 3 w nocy do znajomych, spontaniczność i brak konsekwencji. No a ja przecież nie mogłam pić alkoholu i nieustannie przebywać w pokoju pełnym dymu.
Okazało się, że to jednak nie tego do końca oczekiwał Wojtek. Zaczął wychodzić bez mówienia o tym, co zamierza, wyrzucał mi, że jestem pasożytem, że nie pracuję i że chyba zaszłam z nim w ciążę, żeby go usidlić. Ale jak to?!!!! PRZECIEŻ TO BYŁ TWÓJ POMYSŁ!!!! krzyczałam całą sobą. I tak właśnie rozpoczęliśmy drogę w złą stronę, bez odwrotu.
Kiedy uderzył mnie po raz pierwszy wiedziałam, że będzie już tylko gorzej. Wróciłam do rodziców, usiadłam na progu i wyłam 2 godziny, aż wrócili i przyjęli mnie z powrotem. Zapowiedzieli jednak, że pomogą mi pod kilkoma warunkami i że od teraz musimy być rodziną, a nie każdy sobie rzepkę skrobie. Pomyślałam, że lepsze to niż nic, zgodziłam się na wszystko.
Poród był jakimś koszmarem. Spodziewałam się cudu narodzin a była... krew, krzyk, płacz, mocz i inne, dużo gorsze rzeczy. Wiedząc, że czeka mnie samotne wychowywanie miałam myśli samobójcze już pod koniec ciąży. Po porodzie chciałam wyskoczyć przez okno. Płakałam, krzyczałam, że chcę umrzeć. Bałam się, że nigdy w życiu już nie będę wyglądać tak, jak kiedyś.
Po 3 -4 miesiącach było lepiej. Rodzice skontaktowali mnie z psychologiem, szłam dobrą drogą. Opuściłam się jednak w szkole, skończyło się tak, że nie napisałam matury.
Byłam wytykana w szkole palcami i mimo, że kocham swoje dziecko... to jednak żałuję. Byłam młoda, miałam całe życie przed sobą. Przyszedłby czas na dzieci, w odpowiednim momencie. A tymczasem po drodze miałam same nietrafione decyzje...
Teraz mam 22 lata. Dopiero podchodzę do matury. Pracuję na wieczorną zmianę w sklepie, kiedy mama ma czas zająć się moim dzieckiem. Jestem samotna i płakać mi się chce, kiedy moi znajomi imprezują i cieszą się życiem. Ja sama zabrałam sobie tę możliwość i teraz czuję, że moje życie skończyło się, zanim zdążyło się zacząć...
Dlatego wszystkim nastolatkom, które czują, "że to dobry moment na dziecko" chcę powiedzieć: NIE JEST TO DOBRY MOMENT. Będziesz gotowa na dziecko, jak spotkasz odpowiedzialnego partnera, człowieka, który nie ucieknie jak tylko zrobi się gorzej między wami. I przede wszystkim, zadbaj o siebie, o edukację, o przyszłość. Bo czasu nie cofniesz, wehikuł czasu nie istnieje, a życie to nie komedia romantyczna z amerykańską reżyserką. Zostaniesz TY I DZIECKO, które potrzebuje uwagi, miłości i stabilizacji, a nie matki na 3 etatach i zero ojca..."