Cieszymy się, że ostatnie listy przyjęliście z taką serdecznością i wsparciem. I że się otwieracie, chcąc z nami rozmawiać, dzielić się problemami i zmartwieniami. Dzisiaj mamy dla was kolejny list od jednej z czytelniczek, który porusza kolejny, trudny temat.
"Kiedy czytałam wpis o bajce idealnych matek z Instagrama, coś mnie tknęło. Nie jestem jedną z nich i nigdy nie byłam. Mam 35 lat i mam 3 dzieci. Brzmi jak typowa polska rodzina, co? Mój mąż jest nieustannie w delegacjach, nie ma go czasami tygodniami. Więc wszystko jest na mojej głowie: dom, rachunki, choroby dzieci, dorastanie, wychowywanie, karmienie i zmaganie się z toną innych, codziennych problemów. Taaak, życie matki polki nie jest łatwe. Ale można to wszystko załatać, jeśli się chce i ma odrobinę motywacji.
Chciałabym móc powiedzieć, że tą motywacją są dla mnie każdego dnia moje dzieci. Bardzo bym chciała. Ale niestety tak nie jest. Czuję, że nawalam jako matka. Często, a czasami nawet każdego dnia. I jak patrzę na te idealne matki na Instagramie z białymi mebelkami, ciuszkami dla dzieci, które przerastają moje miesięczne dochody to czuję się jeszcze gorzej. Bo ja nie umiem im tego zapewnić. Moje dzieci nie mają super zabawek, eko żywności z drugiego końca świata i pewnie nawet nie mają zapewnionej codziennej porcji warzyw i owoców, jakie są rekomendowane przez lekarzy.
Ale chyba są szczęśliwe, bo nie chodzą głodne, brudne (zazwyczaj) i raczej mają dużo swobody.
Dobija mnie coś gorszego, coś nad czym nie umiem zapanować i coś, co towarzyszy mi niezmiennie od kiedy urodziła się Madzia, czyli moje najstarsze dziecko. Czuję czasami, że nie kocham moich dzieci. Po porodzie miałam wrażenie że Emka mi wszystko utrudniała, że nie spała wtedy, kiedy nic jej nie dolegało i że za każdym razem na złość płakała, kiedy z żadnej strony nie dolegało jej nic....
fot. istock.com
Myślałam, że to ta depresja poporodowa. Ale przy drugim dziecku było to samo. Adaś urodził się wcześniakiem, dbałam o niego od pierwszych dni ze wsparciem pediatry. Mimo to ciągle chorował. Czułam się bezradna, momentami zrozpaczona. I chociaż chciałam dla niego jak najlepiej, to jednak nadal nie czułam tego, co wszyscy piszą i mówią: że dziecko to najlepsze co ci się w życiu przydarzyło, że dziecko to największe szczęście, że nie ma nic lepszego.
Wolałam swoje życie przed dziećmi. I kiedy zaszłam w trzecią ciążę, z tzw. wpadki, byłam bliska samobójstwa. Trzecie dziecko, Zuza, było od początku najtrudniejsze. Mdłości pojawiły się zanim w ogóle dowiedziałam się o ciąży. Ciąża zagrożona, wieczne dygotanie o Maluszka. Ciągle czułam, że coś się dzieje, wiecznie byłam zestresowana. Jak nigdy. Poród długi, męczący, mimo, że to trzeci. Nie wspomnę już o tym, jak dawała nam od początku w kość...
Teraz mam 35 lat. Najmłodsze ma 4 lata, a ja mam jakieś 12 kilogramów nadwagi, ciągle jadę na szczocie i pod koniec dnia zwyczajnie nie czuję szczęścia. Wiem, że byłoby lepiej, gdyby mój mąż miał normalną pracę. Ale wiem, że on dużo robi. I że robi to dla nas. Więc nie mogę mu zrzucać tego na głowę, dlatego piszę do Was. Nie mam komu tego powiedzieć, boję się publicznego linczu.
Nie kocham moich dzieci, tak czuję. Dbam o nie najlepiej jak potrafię. Ale nie czuję miłości. Chcę żeby żyły i były szczęśliwe, ale nie cieszę się z każdego sukcesu tka jak czuję, że powinnam jako matka. Nie czuję się matką. Czuję się kucharą, "sprzątarą" i laską od pamiętania o wszystkim. Po prostu. Nie czuję tego. Może nie umiem kochać...."