Podobno co 6 ciąża kończy się poronieniem. Tak mówią statystyki. Tymczasem każdy z nas miał w rodzinie albo wśród znajomych kobietę, która poroniła. Tak jak nasza czytelniczka, która chcąc poradzić sobie ze stratą, napisała do nas emocjonalny list.
"Mam 28 lat. Miałam w życiu tylu facetów i partnerów, że trudno mi ich zliczyć. Nie każdy związek oczywiście kończył się w łóżku, no ale większość jednak do tego prowadziła. Mieszkam w Warszawie, prowadzę szybki tryb życia, nikt tutaj przecież nie zwalnia tempa. Wyścig każdego dnia jest bardziej odczuwalny.
Lubię swoją pracę, mam odpowiedzialne stanowisko, w którym czuję się potrzebna. Codziennie rano mam do zrobienia masę rzeczy, po niej najczęściej wychodzimy gdzieś ze znajomymi żeby odreagować to szaleństwo. W tamtym roku takie wyjście skończyło się wyjątkowo - poznałam Tomasza.
Nie zakochałam się od pierwszego wejrzenia. I pewnie nawet nie od piątego. Planowałam potraktować go jako przygodę na jedną noc. Jednak on pukał do moich drzwi, mimo, że zamykałam mu je przed nosem. Subtelnie uwodził mnie tygodniami. Uległam i zakochałam się z miejsca, nawet nie wiem kiedy.
Jak to zwykle bywa, zaczęłam trochę zawalać pracę. Kiedy próbowałam złapać rytm, Tomasz ciągnął mnie z powrotem w swoje ramiona. Poczułam się szczęśliwa, mimo tego, że zmieniłam dla niego praktycznie wszystko. Starałam się w wolnych chwilach nadrabiać to, co mi umykało. Jakoś wiązałam pracę z życiem zawodowym, ale w tym biegu odstawiłam tabletki. I nie trzeba tu wielkiego uczonego, żeby domyśleć się, co było dalej.
Te dwie kreski wprawiły mnie w osłupienie. Zamieszało w moim życiu zupełnie. Z jednej strony chciałam krzyczeć, kurde, co teraz????! a z drugiej myślałam: przecież to nie może być przypadek. Poradzisz sobie.
Nigdy nie widziałam Tomasza bardziej szczęśliwego niż kiedy powiedziałam mu o ciąży. Jak dziecko. Już wszystko miał zaplanowane, od dawna. Syn miał mieć na imię Tadeusz, po jego zmarłym ojcu, a córeczka Hania. Bo tak. I przywieziemy jego stare łóżeczko, jego mama trzymała dla jego dzieci. Będzie idealne, no trochę się odmaluje. Ale będzie super. Szczęście docierało do moich żył jak narkotyk. Dawkowałam je sobie, ciągle domagając się więcej.
Po pierwszej wizycie świat był już cukrowy i różowy, jak na haju. Nie słychać serduszka, ale ta plamka, o to, to! To właśnie, to Pani dziecko. Patrzyłam i płakałam. To możliwe? Taka kropeczka ma być moim Maluszkiem? Ocierałam rękawem płynące łzy, ale wyłam tylko głośniej w miarę, jak lekarz mówił, co będzie dalej. Zwolnienie lekarskie? A po co to komu? Pracowałam nadal, na pełnych obrotach.
Tydzień temu zaczęłam plamić. Wystraszyłam się i od razu wsiadłam w auto, pojechałam do szpitala. Za wcześnie, nie widać serduszka, niech Pani bierze leki na podtrzymanie. Będzie dobrze, proszę wrócić za 2 tygodnie i najlepiej leżeć.
fot. istock.com
Jako człowiek pracy umierałam przez każdą minutę spędzoną w łóżku. Czułam się bezużyteczna, ale wiedziałam, że muszę. To dla Ciebie kochanie, szeptałam, głaszcząc praktycznie płaski brzuch. Po 3 dniach pojawiły się migreny. Potem zawroty głowy i wymioty. Osłabienie wyciskało ze mnie energię jak powietrze z balonu. Zemdlałam w domu. Tomasz wezwał karetkę, bo nie był w stanie mnie ocucić.
Lekarz powiedział to krótko i treściwie. Musi Pani odstawić leki, do poronienia jeszcze nie doszło, ale to tylko te leki utrzymują dziecko. Bardzo mi przykro. Jeśli ma pani jakieś pytania, chętnie na nie odpowiem. Wyszłam bez słowa i położyłam się w łóżku. Przyjechała moja mama i mama Tomasza. Próbowały ze mną rozmawiać, ale ja tylko spałam. Kilka dni później obudziłam się we krwi.
Pomyślałam, że to już. Ale to nie był koniec - ból, który przyszedł potem mordował mnie od środka przez prawie dobę. Tomasz zawiózł mnie do lekarza. Zrobiono zabieg. Odepchnęłam Tomasza, wróciłam do pracy po 2 dniach i nie chcę z nikim rozmawiać. Ale to maska. W środku krzyczę.
Dlaczego ja. Dlaczego teraz. Miało być tak dobrze.
Dzwonią znajomi i namawiają na wyjście. Ale ja nie chcę. Tamto życie nie jest tym, czego chcę. Było puste. Cały czas mam przed oczami małe ciałko, które we mnie rosło. I pytam siebie, gdzie zrobiłam błąd. Śni mi się pękająca bańka wypełniona różowym płynem. Budzę się i płaczę. Czy kiedyś będzie lepiej? Czy da się przejść żałobę nad własnym dzieckiem? Czuję, że życie zjada mnie od środka."
Na wszystkie odpowiemy z przyjemnością, wystarczy, że do nas napiszesz.