„Pani Asiu, niestety wyniki badań krwi Pani synka są złe, nie możemy jeszcze dać jednoznacznej diagnozy. Musimy zrobić mu szereg badań”. To był wielki szok dla mnie! Ale jak to, przecież syn urodził się zdrowy i dostał 10 punktów?... Kiedy otrzymałam dokumenty i informacje jak wiele badań mały musi przejść - byłam przerażona.
Na dodatek synek został mi zabrany i trafił na oddział neonatologii. I wtedy pojawiło się wiele obaw o jego życie oraz o laktację. Zastanawiałam się, jak będę go karmić… Położna powiedziała mi, że mały przez kilka pierwszych dni może być karmiony tylko butelką. Wiedziałam, że to, co mogę dać mu najlepszego to będzie podawanie mojego mleka, bałam się jednak, że kiedy nie mogę go karmić sama, może okazać się, że stracę pokarm. Musiałam coś zrobić, aby utrzymać laktację. I wtedy przypominałam sobie, że w szkole rodzenia położna polecała nam, aby do szpitala spakować laktator. Wbiegłam do swojej sali, otworzyłam torbę wyciągnęłam laktator i zaczęłam odciągać pokarm. Potem w butelce zaniosłam go położnej, aby nakarmiła Antosia. Mały był jednak tak słaby, że bardzo mało jadł. Ale ja się nie poddawałam, odciągałam mleko laktatorem co 3-4 godziny i stosowałam metodę 7 5 3. Metoda ta polega na naprzemiennym odciąganiu mleka w systemie 7 minut jedna pierś, następnie 7 minut druga, następnie wracamy do pierwszej i przez 5 minut odciągamy ponownie z niej mleko, i z drugiej znowu 5 minut. Wracamy znowu do pierwszej i przez 3 minuty odciągamy, i znowu druga przez 3 minuty. Kiedy kończyłam - biegłam na oddział neonatologii, oddawałam mleko położnej, a ona podawała je maleństwu. Po kilku dniach, gdy synek mógł już być ze mną i kiedy przystawiałam go do piersi, a on ssał - wiedziałam, że moja determinacja i pomoc laktatora pomogły mi utrzymać laktację. Mogłam już cieszyć się bliskością z małym. Czułam dumę i wielkie szczęście, że wszystko skończyło się dobrze! Dziś mały jest zdrowy i radosny, a chwile, kiedy przystawiałam go do piersi zapamiętam na zawsze.