Mój mąż oczywiście zwariował ze szczęścia po usłyszeniu nowiny. Jeszcze nigdy nie czułam się dla niego tak ważna i cenna. Depozytariuszka jego osobistego Skarbu. I jeszcze nigdy nie czułam się tak... zemdlona.
Pierwsze cztery miesiące ciąży, właściwie od dnia, w którym została ona potwierdzona przez lekarza, aż do Niedzieli Palmowej (zapamiętam ten piękny dzień do końca życia) to był niekończący się spacer z łóżka do wc i z powrotem. Myślałam, że się wykończę, psychicznie i fizycznie. Schudłam 7 kilogramów.
Przestałam nagle lubić kawę, mdliło mnie nawet na jej widok w reklamach telewizyjnych, drażnił mnie zapach perfum mojego mężczyzny, mimo że sama mu je wcześniej kupiłam i nie mogłam myć zębów – smak i zapach pasty doprowadzał mnie do szału, mdłości i… wiadomo czego w rezultacie. Śmierdziała mi nawet woda w kranie.
Jeść nie mogłam prawie nic. Uwielbiałam jedynie: wodę mineralną lekko gazowaną, świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, mandarynki i pomarańcze (np. 5 sztuk na raz na śniadanie), ekologiczne jabłka, świeży sok z owocu granatu, ciemny chleb z natką pietruszki i ketchupem, a z nabiału wyłącznie hiszpański owczy ser w ilościach nieograniczonych. Mój mąż biegał tylko z jednego końca miasta w drugi, by zdobywać dla mnie ulubiony ser, soki z granatu i eko jabłka.
fot. istock.com
Obierał owoce, kroił w cząsteczki i podawał do łóżka, a ja nie odrywając głowy od poduszki starałam się opanować mdłości. Biedak, nawet nie doczekał się przez te miesiące buziaka w podzięce. Nie pozwalałam mu się do siebie zbliżać na zbyt małą odległość. Przez te okropne perfumy.
Mdłości przeszły nagle, jak ręką odjął, we wspomnianą już wyżej Niedzielę Palmową. Na drugi dzień miałam wizytę kontrolną u lekarza prowadzącego ciążę. "Jak się Pani dziś czuje, pani Aniu?" – zapytał. "Zadziwiająco, podejrzanie dobrze, panie doktorze" – odpowiedziałam. "To już tak zostanie" – zawyrokował uśmiechając się ciepło. I zostało. Na szczęście!
Przeczytaj również: