Drogie Mamy, jestem ojcem, ale zwracam się do was, bo nie potrafię zrozumieć mojej żony, a nie chcę się z nią kłócić, bo jest już na finiszu ciąży.
Sprawa wygląda tak, że mojej żonie wszystko się odwidziało i zmieniło o 180 stopni – ma inne podejście do ciąży i do macierzyństwa, a także do porodu. Podczas pierwszej ciąży pracowała do 9 miesiąca, teraz już w pierwszym trymestrze poszła na zwolnienie. W domu ogarnia tylko córkę, nic więcej, bo odpoczywa. Dwa razy w miesiącu spotyka się z położną, która będzie odbierała poród (przy poprzednim porodzie położną zobaczyła
w połowie akcji porodowej). Próbuję ją wspierać, ale się nie da, bo wszystko to jest JEJ plan, JEJ pomysł, JEJ dziecko, JEJ ciąża i JEJ poród. No i do sedna – nie zgadza się na moją obecność przy porodzie. Przy poprzednim porodzie byłem i nie pamiętam, by coś było nie tak, raczej żona w pewnym momencie już nie dawała rady, ja robiłem, co do mnie należało, odciąłem pępowinę, trzymałem ją za rękę, masowałem, odprowadzałem pod prysznic. A teraz ona do mnie, że mam siedzieć cicho na korytarzu, bo ona musi się skupić, a nie gadać z chłopem, który i tak się na tym nie zna. Poród to sprawa kobiety i dziecka.
Zobacz więcej: Konsekwencje romansu - czy dzieci też powinny je ponosić?
Czuję się fatalnie i jest mi z tego przykro. Chcę być przy narodzinach swojego dziecka, a żona nie chce o tym słyszeć. Jak z nią rozmawiać? Czy to naprawdę takie ważne, żeby się skupić i rodzić po swojemu bez towarzystwa ojca dziecka? Jak to u was wygląda? Nie zauważyłem, żeby żona miała traumę po porodzie, ale teraz po trzech latach twierdzi, że miała i ze wszystko będzie inaczej, w tym mnie nie będzie. Dla mnie jest to ważne, ale nie wiem, czy moje upieranie się nie zaszkodzi żonie i dziecku. Co mam zrobić?